wtorek, 6 maja 2008

Bylim na wycieczce

Długo nie pisałam, jakoś jednak nie czuję się winna. Teraz odczuwam potrzebę uzewnętrznienia się przed wami, więc coś tutaj wytworzę. Dodatkowo Krzychu cały czas gada, że mam umieścić tutaj zdjęcia z naszej wycieczki. Chyba zapragnął sławy, albo chce dorównać swoim wspaniałym kolegom Bulinowi i Sliwce. A zatem:

Kiedyś, stojąc na pięknym peronie Gdańsk Wrzeszcz i czekając ponad 40 minut na przyjazd autobusu 124 wpadliśmy na dziki plan wybrania się na wycieczkę po polsce. Zamysł ten zrealizowaliśmy z wielkim powodzeniem w ten weekend. Spakowaliśmy się w czwartek rano (przed dwunastą) i ruszyliśmy wesoło w trasę.

Około godziny 22 dotarliśmy do Wrocławia. Oczywiście nie zamówiliśmy sobie żadnego noclegu. Dzięki uprzejmości Ewy, która podała nam numery do informacji, w końcu uzyskaliśmy miejsce w obskórnym campingu 15 minut tramwajem od centrum Wrocławia (wszystko inne było albo za drogie albo już wynajęte). Ludzie, którzy tam pracowali, byli wyrwani jakby z innej epoki. Siedzialo ich tam chyba z dziesięciu, oglądali głupie seriale, jedna kobieta miała getry w panterkę, jakiś koleś z brodą, inny chyba z 10 minut spisywał dane Krzycha - nie dość, że i tak nie ustrzegł się literówek (szczególny problem miał z nazwą ulicy), to jeszcze owe dane mógł se do dupy wsadzić, nie spisał bowiem najważniejszych rzeczy, takich jak pesel czy numer dowodu. Nie powstrzymało to nas jednak przed posłuchaniem rad tychże ludków i wybraniem się nocą na wrocławski rynek.


Taki mały ryneczek z kwiaciarniami obok głównego rynku

Następnie udaliśmy się do naszego obskórnego domku z czasów Gierka, gdzie spaliśmy na twardych łóżkach, a z góry spoglądał na nas wielki pająk.
Rano (znów o 12) spakowaliśmy się i ruszyliśmy na dokładniejsze zwiedzanie Wrocławia. W recepcji przywitała nas miła, kompetentna (!) pani, tak że już sami nie wiedzieliśmy, cóż za ludzi spotkaliśmy tam ostatnim razem. Uiściliśmy opłatę w wysokości 16 zł 15 gr i opuściliśmy camping, spoglądając przy okazji na wielkie reflektory stadionu olimpijskiego, który przypadkowo stał nieopodal.

Wrocław zachwycił nas i oczarował, trzeba tam koniecznie jeszcze wrócić. Oto parę wyjątkowo artystycznych zdjęć:



Zdjęcia z takiej hiper wysokiej wieży


A to zrobione na dziedzińcu klasztoru


Wrocławski Spanish arch :P



Kolejnym miastem na naszej trasie było Zakopane. Dotarliśmy tam o siódmej rano po nocy przespanej w przedziale. Trzeba tu dodać, że obudziliśmy się w samym Zakopanem, kiedy ludzie zaczęli już wychodzić z pociągu. No, a my tu spiwory, dresiki itp. Więc szybko zaczynamy się pakować, co chwila popędzani przez górali. takich wiecie, niby to miłych, a jednak nie za bardzo lubiących "ceperów". Po zwiedzeniu Zakopanego przestałam im się dziwić. Takiej liczby turystów nie widziałam już dawno nigdzie. Pewnie hołota jakich mało.
Co zaś robiliśmy w samym Zakopanym?

Wjechaliśmy sobie na Gubałówkę (oczywiście kolejką, a co):


Po czym poszliśmy spacerować doliną Kościeliską, czy jakąś tam inną. To był zdecydowanie najsłabszy punkt tej wycieczki. Byłam w zasadzie tylko raz w górach, w dodatku w stołowych, trochę się tam nachodziłam, ale to przeszło moje wszelkie oczekiwania. Krajobraz monotonny, droga dłuuuuga, ciągnąca się w nieskończoność. Pewnie byłoby nawet fajnie, gdyby nie zaczęło lać. Przeraźliwie lać. A my bez pelerynek czy innego tego rodzaju gówna. Żałość.


A potem Krupówki, a jakże, w końcum cepery


Następnie w pociąg i cztery godziny jazdy do Krakowa. Tam piwko ze Zbychem i jego dziewczyną Patrycją. Biedni po spotkaniu z nami nie mieli chyba jak wrócić do domu. Ale czego się nie robi dla spotkania ze starymi ziomami, no nie? :P Kraków piękny, ale drogi. Nie miałam pojęcia, że wieczorem na rynku trudno spotkać jakiegokolwiek Polaka, a to ze względu na ceny piwa. W końcu i tak wypiliśmy takie za 4.50 w pubie dla studentów (lub gejów... trochę ich tam było).

Zdjęcie bardzo artystyczne


Potem znów do pociągu, zapchanego w trzy dupy i podróż do Poznania. Gdzieś ok. 3 nad ranem weszła babcia z wnukiem i psem, który zachowywał się jak człowiek, w dodatku bardziej przyzwoicie od tejże babci. Gdy powiedziano mu „śpij”, piesek schylił głowę i zasnął. Normalnie, szacun dla psa.

Rano dosyć pobieżne zwiedzanie Poznania. Z całym szacunkiem – przy Wrocławiu wypada jak większa wioska. W dodatku kierowcy w tramwaju nie mają biletów, a w okolicy nie ma żadnego czynnego sklepu czy kiosku, by rzeczone bilety nabyć (tu trzeba zaznaczyć, iż próbowaliśmy wejść do tramwaju w ścisłym centrum, jakieś 30 metrów od rynku). Rynek za to fajny, fartem trafiliśmy na trykania koziołków. Potem z powodu niemożności zakupu biletów na wyspę tomską (czy coś takiego), zwiedziliśmy Stary Browar, tak jak kazał Macias. Ciekawe miejsce :) Krzychu z tym plecakiem wygląda tam trochę jak doklejony – ale naprawdę tam byliśmy :P

To zdjęcie to dowód, ze Krzychu był w Poznaniu


Zdjęcie wcale nie jest krzywe. Tak miało być! ;)


Tu ja się cieszę, że zobaczyłam koziołki




Stary browar

Na zakończenie napisze tylko, że jakby ktoś szukał we Wrocławiu autobusu nocnego, to często jeżdżą po szynach tramwajowych...