niedziela, 24 lutego 2008

Dziś wróciłam do pięknego Gdańska i brzydkiego akademika. Mieszkam w pokoju o rozmiarach 2x5 wraz z całkiem fajną współlokatorką Gosią. W naszej klitce jest jeden stolik, dwa krzesła, dwa łóżka, dwie mniejsze szafy i jedna większa (która śmierdzi, więc chowamy w niej tylko garnki i bagaże), umywalka… i to wszystko. Korytarzyk jest wąski i śmierdzi fajami. Z racji koloru zdechłej zieleni (ponoć kolor stosowany w akademikach nagminnie by ukryć grzyba) nazywamy go „zieloną milą”. Nazwa trochę przekłamana, tam mieli chyba większe cele.


Na końcu korytarza jest kuchnia. Zawiera kuchenkę z czterema palnikami, zlew, blat i masę szafeczek, każda dla innego pokoju. To moim zdaniem najgłupszy motyw w tym akademiku. Po co komu durne szafki, jeżeli w tym miejscu można by było postawić inne kuchenki? Bo cztery palniki na piętro to chyba lekka przesada.

Jest też boski prysznic. W jednym pomieszczeniu, które można zaryglować, znajdują się dwie kabiny. Chyba chodzi o to, że akademik był budowany w czasach ciężkiej komuny i masz się wykąpać z towarzyszem z pokoju. Niektórzy nawet tak robią. Każdą kabinę przysłania brudna zasłonka, cuchnąca pleśnią. Wymienia się ją chyba tylko z okazji świąt. Nie szkodzi, czy jest brudna, zakrwawiona, czy co się z nią dzieje. Święta to święta. Na suficie piękna biała farba, skutek niedawnego remontu. Co z tego, i tak wszyscy pamiętamy, że był tam kiedyś grzyb.
Są też kible, dwa na piętro. Ich opisu wam oszczędzę.
Mamy też fajnych sąsiadów, Rosjan. Ale słuchajcie! Wcale nie porozumiewają się po rosyjsku! Używają głównie łaciny, a ich ulubionymi słowami są „kurwa” i „ja pierdolę”. Wykrzyczane. Ich ulubionym dniem do imprezowania jest, jeżeli ktoś by się nie domyślił, wtorek. To taki miły dzionek w środku tygodnia…

Swoją drogą, do tej pory wydawało mi się absurdalne, żeby emigrować z jakiegoś innego kraju do Polski.


Kiedyś byłam małym wesołym punkiem. Nie tolerowałam mięsa i takich tam innych cywilizacyjnych pierdół. Zawsze chciałam pojechać na studia do Poznania i mieszkać na squocie Rozbrat.

Już dawno o tym zapomniałam, ale ostatnio wspomnienie wróciło do mnie na spotkaniu z dobrą ziomalką Anią, studiującą właśnie w owym Poznaniu. Powiedziała, że „wkurwiają ją ci anarchiści z Rozbrata. Niby tak się wielce buntują, ale chodzą sobie do publicznych uczelni, a co!” Kurde, ile w tym prawdy. Czemu nie wpadłam na to wcześniej? Może głupia jestem po prostu, kto tam wie. W sumie to właśnie elektryczność, szybki Internet, bieżąca woda, gaz, witaminy w tabletkach i zwierzęta czynią moje życie akceptowalnym. Takim jestem leniem.

Na koniec uroczy dodatek dla ludzi studiujących psychologię. W tej ławce siedziałam, pisząc egzamin z poznawczej psychologii społecznej. Jakby co - to nie ja napisałam!

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Zgniła zieleń i brzoskwinka w połączeniu z grzybem to chyba standardowe kolory w internatach/akademikach :D

sylik pisze...

Na polankach poszli o krok dalej -czasem jest też kolor żółty :)

sliwka pisze...

no to cóz, pozostaje zyczyc powodzenia i wytrwałosci :)

Buli pisze...

witam w blogspotowej braci :)

cóż, pozostaje się dołączyć do życzeń ślivki :) pozdrawiam

sylik pisze...

Dzięki dzięki :) Wytrwałości mi nie musicie życzyć, jak mi się znudzi to po prostu nie będę tu nic pisać :P Miłego :)

Anonimowy pisze...

Coraz bardziej podziwiam świeżo wyremontowane akademiki w Łodzi :P